Sprzężenie zwrotne
Przekaż informację zwrotną Co Monika Wenner lubi w Chianti:
Mają swoje wzloty i upadki. Tym razem było gorzej, ale mam nadzieję, że wrócą do formy. Dość drogie wina i jedzenie, ale zazwyczaj smaczne. Lubię atmosferę tej knajpy, choć zawsze proszę o stolik na podwyższeniu, tam jest przytulniej. Dobra knajpa na imprezy firmowe. Zobacz wszystkie opinie.
Centrum Warszawy. Godziny wieczorne. W Chianti nie ma jeszcze tłumów ale ma się to z czasem zmienić. I nie dziwne. Jedzenie jest bardzo dobre. Krewetki, ośmiornica i kalmary na lekko pikantnym kremie z ciecierzycy (mniam), zupa szparagowa (pycha), Sola w sosie z gorgonzoli z liśćmi szpinaku z patelni i orzechami laskowymi (rewelacja), Kotleciki cielęce, smażone z szałwią i szynką parmeńską, podlewane sauvignon blanc (bardzo dobre), były jeszcze inne dania może nie tak pyszne ale trzymające dobry poziom. Ceny są wysokie i tu trzeba uważać. Obsługa również fachowa, wystrój spokojny, ja czułem się jak w Toskanii. Brakuje nieco włoskiego piwa, na osłodę jest jednak dobry browar z Piaseczna. Podsumowując, Chianti jest na piątkę i za to piątka .
Bardzo smaczne jedzenie. Co prawda ceny dość wysokie ale porcje są w porządku więc można się najeść. Warto spróbować klasycznych włoskich deserów bo są niesamowite. Wnętrze mogłoby być trochę jaśniejsze ale i tak jest milo :
Miejsce odwiedzone w ramach Restaurant Week, oczywiście dawno upatrzone i wybrane do odwiedzin , a fakt wzięcia udziału w tym wydarzeniu tej restauracji przyspieszył tylko decyzję, choć nie byłem przekonany do tej formy poznawania smaków restauracyjnych , bo któraś z poprzednich edycji tej imprezy nie przypadła nam do gustu , ze względu na narzucone , mikroskopijne jedzenie. Ale Chianti stanęło na wysokości zadania , wyszliśmy naprawdę najedzeni , dania były w stosownych , choć nie staropolskich , ilościach , sycące. Jeśli chodzi o wystrój , spodziewałem się czegoś bardziej dostojnego , a tutaj zaskoczenie , bardziej piwniczno tratotyjne wnętrze niż restauracji z wielkim szykiem. Może zabrakło mi odniesień do włoskich klimatów, ale ogólnie mi się podobało , większych zastrzeżeń , nie mam. Spora ilość obsługi , nie ma zasady przypisania kelnera do konkretnego stolika , co na początku jest dezorientujące, ale w ogólnym rozrachunku trafne rozwiązanie. Krem z groszku był bardzo ciekawym smakiem, ale dla mnie był strasznie płytki , zabrakło jakiegoś dodatku typu chociażby parmezan , chips z boczku , czy coś w tym stylu. Natomiast dania główne nam w pełni wystarczyły , bardzo wyraziste ravioli z wyrazistym ostrym sosem , choć nie w moim stylu , ale naprawdę mi smakował. Gnochhi może troszeczkę miały mniej smaku same w sobie ,ale sos serowy który je otulał , był idealny , najlepszy sos z serami jaki nas spotkał. Bardzo smaczny deser ,ciekawe połączenie panna cotty karmelowej z granatem. Dobrej jakości zaproponowane wino , bardzo osobliwie podany koktajl sugerowany przez Restaurant Week ,tak powinno być wszędzie będziemy dalej sprawdzać , czy w Chianti był jakiś wyjątek , czy tak ma być. Ogólnie na pewno miejsce z bardzo dużym potencjałem , gdzie my na pewno wrócimy na dania z karty , żeby móc w pełni poznać proponowane smaki , również w daniach przez nas wybranych samodzielnie. Nam w każdym bądź razie się podobało.
Jeszcze przedwalentynkowo przywiało nas do Chianti, miała w tym swój udział legenda o najlepszym risotto w stolicy i wilgoć połączona z mrozem, która potęgowała pragnienie sprawdzenia jej autentyczności ; Rezerwacja poprzez portal Facebook została przyjęta błyskawicznie, na wstępie polecam uśmiechniecie się do obsługi o stolik na tzw podwyższeniu. Na risotto muszą zdecydować się min 2 osoby (39zł za osobę , co już świadczy o świeżości dania, ale również obliguje naszych towarzyszy do wzięcia tego samego oraz uniemożliwia zabranie siebie samego na risotto do knajpy ; moze wystarczyłoby podnieść cenę dania o 5zł i pozwolić na samodzielną jego konsumpcję? Czekadelko w postaci chlebka z pastą wątróbkową na bazie wina bardzo, bardzo korzystne, delikatna muzyka i nienachalna obsługa umiliły dosyć długie oczekiwanie na legendarne risotto, ale specyfika tego dania polega wlasnie na tym, że pośpiech mu nie pomaga. Do wyboru było risotto z grzybami oraz z owocami morza. Padło na leśne aromaty. O ile konsystencja ryżu była więcej niż poprawna, to smak wydał mi się niewystarczająco podkręcony, z Towarzyszem jedzenia ciągle dolewaliśmy octu balsamicznego ; Popijając genialne białe vino della casa (12zł za kieliszek 125ml oceniam Chianti na 4, głownie ze względu na iście włoską atmosferę.
Do Chianti trafiłem w ramach służbowej kolacji. Zasadniczo prosty chłopak jestem i ą ę żółtę przewodnikę a zaraz miszlę miejsca odwiedzam z rzadka, głównie w ramach obowiązków służbowych właśnie. No ale trafiłem do Chianti i było to całkiem miłe choć z minusami doświadczenie, wbrew moim obawom bez zadęcia. Niespecjalnie wyeksponowany i w sumie nie za duży lokal przy Foksal miło zaskakuje wystrojem. Jest niby rustykalnie, ale bez gesslerowszczyzny, Kręgliccy mają lepszego nosa do wnętrz. Trochę gorszego do usability, bo wychodząc z jednej z toalet taranuje się drzwiami mały stolik... Miła, czujna i kulturalna obsługa to kolejny plus. Do tego Pani kelnerka była uczciwa i wprost powiedziała, że z dań wegańskich to tylko sałatki i dodatki. Ale uzupełniła, że trzema dodatkami najeść się można. Zamówiłem więc smażony szpinak z czosnkiem, również pochodzące z patelni grzyby świeże pieczarki i boczniaki oraz caponatę. Kiedy dania wjechały na stół, od jednego z jedzących mięso współbiesiadników usłyszałem: Adam jak zwykle wyszedł najlepiej faktycznie moje dodatki prezentowały się najbardziej kolorowo, no i najbardziej obficie. Przechodząc do smaku szpinak był mocno słony, osobiście lubię wyraziste doznania, ale dla bardziej wrażliwego podniebienia soli mogło być zbyt wiele i całkowicie zdominowała ona charakter dania. Grzyby z kolei bardzo smakowite, odpowiednio przyrządzone, usmażone jak należy, pełne aromatu. Caponata... cóż. Kelnerka przeprosiła, że podaje ją osobno bo wyszła dość rzadka , ale poza tym była totalnie zdominowana przez pomidora i paprykę sic! . Czy był tam również bakłażan albo inne składniki, trudno orzec. Ogólnie rzecz biorąc, najadłem się. Nawet mi smakowało, ale chyba nie był to aż taki poziom, jakiego mógłbym spodziewać się po nalepce Gault&Millau na drzwiach wejściowych. PS zapomniałem o starterze marynowanej dyni. Ale no właśnie zapomniałem o niej dość szybko ;